Właściwie to były 2 przygody. Mowa o wyjazdach do Stanów Zjednoczonych. To moje największe podróżnicze przedsięwzięcia w życiu. No dobrze, ale jak i dlaczego się tam znalazłem? Jak radziłem sobie za granicą? Spokojnie, wszystko wyjaśnię! Na tyle, na ile pamięć nie myli mnie po latach. A co nieco pamiętam, bo takie wydarzenia zostają z nami na zawsze.
Kilka słów o mnie
Jestem Tomek, niedawno skończyłem 31 lat i mam przepuklinę oponowo-rdzeniową. Dzięki ogromnemu szczęściu w życiu oraz upartej rehabilitacji chodzę. Dość niezgrabnie, ale chodzę. Oczywiście stale doskwierają mi między innymi problemy z nogami i plecami. Nie mogę choćby chodzić na duże odległości. A ogólna słabość fizyczna przeszkadza na każdym kroku.
W Stanach Zjednoczonych żyje spora część mojej rodziny ze strony mamy. Z tego powodu to właśnie w Ameryce spędziłem 2 miesiące. Pierwszy, gdy miałem 8 czy 7 lat, a drugi w czasach gimnazjalnych. Oba wyjazdy odbyliśmy na wakacjach. Ja, mama i mój rok starszy brat.
Rodzinna wyprawa
Oto kluczowa kwestia tych wyjazdów. Wyjechałem wraz z rodziną do rodziny. Może to przejaw braku pewności siebie, jednak przyznam szczerze, że sam bałbym się wyruszyć w jakąkolwiek podróż zagraniczną. A do ogromnego Nowego Jorku to już na pewno!
Jadąc z kimś, wiesz, że w razie jakiejkolwiek trudnej sytuacji osoby towarzyszące udzielą Ci odpowiedniego wsparcia. Natomiast jadąc do zaufanych ludzi, masz się u kogo zatrzymać. Bardzo ważne jest tu słowo „zaufanych”. Przy takich osobach możesz porzucić wszelkie obawy.
Organizacja podróży
Ze wsparciem rodziny łatwiej wszystko przygotować. Pamiętam, że najpierw musieliśmy wyrobić wizy. Nie wiem, jak jest teraz, ale wtedy były one konieczne do tego, by w ogóle móc polecieć do Stanów. Chcąc je zdobyć, musieliśmy pojechać bodajże do Krakowa. Długa droga samochodem. Tym bardziej że nie było jeszcze autostrad. Długotrwałe siedzenie w aucie może być uciążliwe dla osób z problemami z kręgosłupem. Tu rada ode mnie, by robić postoje. Chociaż raz wyjść z samochodu, by, jak to mówią, rozprostować kości.
Pamiętajmy, że do takiej wyprawy potrzebujemy jeszcze paszportów! Dobrze, załóżmy, że mamy wszelkie dokumenty. To co? Lecimy?
Podróż
Oczywiście istnieją linie lotnicze oferujące różne udogodnienia dla niepełnosprawnych. O ile pamiętam, dawniej było takich dużo mniej. Na szczęście chodzę i poruszam się w miarę sprawnie, więc nie potrzebowałem wyjątkowych udogodnień. Ale oczywiście ja, brat i mama w razie czego siedzieliśmy blisko siebie.
O ile pamiętam, mieliśmy jakieś tabletki na chorobę lokomocyjną (nikt z nas jej nie ma, ale lepiej dmuchać na zimne) czy gumy do żucia, żeby nam nie zatkało uszu podczas startu i lądowania. Pewnie mama spakowała też jakieś leki przeciwbólowe dla mnie.
W sumie lot szybko minął. Tylko nie mogłem się poruszać… Trzeba było wysiedzieć do lądowania. W końcu przyszedł czas na rozprostowanie nóg. Wujek odebrał nas z lotniska. To cudownie, kiedy ktoś na Ciebie czeka. Inaczej musielibyśmy organizować transport dosłownie wszędzie, bo przecież ja nie dojdę. No ale mieliśmy na miejscu swoich ludzi.
Pobyt
Zaznaczę, że wspominam drugi wyjazd do Stanów, ten z czasów gimnazjum. Pierwszego prawie w ogóle nie pamiętam. Jednak jaka mogła być różnica? Podczas pierwszego byłem znacznie słabszy fizycznie, jeszcze przed drugą operacją.
W każdym razie podczas obu wyjazdu nie mogłem podejmować dużego wysiłku fizycznego. Tak już mam. Podczas jakiejkolwiek pieszej wycieczki mogliśmy gdzieś przysiąść. Po prostu zwiedzaliśmy wolniej. Dużo wolniej. Na szczęście miałem wyrozumiałych towarzyszy!
Dużo podróżowaliśmy samochodem wujka. Miał minivana, a w tym minivanie był telewizor. Na tym telewizorze wraz z bratem i kuzynostwem zdążyliśmy obejrzeć pierwszą część Shreka z 15 razy.
Który wyjazd zapadł mi szczególnie w pamięć? Ten nad wodospad Niagara. Musieliśmy najpierw się wdrapać na punkt widokowy. Po schodkach. A może po podjeździe dla wózków? W każdym razie były barierki. Barierki to moi niezawodni pomocnicy w chodzeniu po schodach! Jakoś zaszliśmy. Dzięki temu zobaczyłem dowód ogromnej siły i majestatycznego piękna natury.
Było jeszcze pływanie łodzią po jeziorze. Jeden z dwóch wujków miał taką łódź. Niedaleko jego domku letniskowego było właśnie jezioro, po którym pływaliśmy. Mogłem wtedy na przykład spokojnie poczytać książkę.
Muszę jeszcze wspomnieć o basenie na podwórku wyżej wspomnianego wujka. Pływaliśmy sobie w nim dla zabawy. I tu bardzo ważna rada ode mnie! Nawet podczas wyjazdu na wakacje nie zapominaj o rehabilitacji! Przyznaję się, że ja troszeczkę zapomniałem. Na szczęście był tam ten basen, bo pływanie jest cudownym ogólnorozwojowym sposobem ćwiczeń.
Opieka
Te parę sytuacji, o których napomknąłem, mają cechę wspólną. Nigdy nie zostałem pozostawiony sam sobie. Zawsze ktoś ze mną był. Czy mowa o naszych wycieczkach, czy o zabawach z bratem i kuzynami, czy o siedzeniu w domu lub mieszkaniu z rodzinką.
Cóż, moim zdaniem osoba z niepełnosprawnością, którą w każdej chwili może zacząć coś boleć albo której w każdej chwili może zrobić się słabo, powinna starać się być zawsze blisko innych ludzi. W każdej chwili mogłem komuś powiedzieć, że źle się czuję. Martwiło mnie, że moi towarzysze korzystali z wakacji mniej, niżby mogli dlatego, że musieli na mnie uważać. Zawsze tak mam na wyjazdach. Ale w sumie nikt nie narzekał. A wakacje mieliśmy naprawdę wspaniałe.
Oczywiście całe to podróżowanie było dla mnie bardzo męczące. Tylko że naprawdę było warto! Bóle nóg i pleców oraz osłabienie po podróży przeminą, wspomnienia natomiast zostają. Zwłaszcza że robiliśmy zdjęcia!
Powrót
Znowu lot samolotem i godzina samochodem z lotniska do domu. Dobrze jest wrócić. Ile to już lat? Chyba 16. Tyle lat temu był ten wyjazd, a ja wciąż bardzo miło wspominam pobyt tam. Czyli było warto! Choć całość wymagała wiele wysiłku. Podsumowując tę opowieść, pragnę Ci powiedzieć jedno. Jeśli chcesz gdzieś wyruszyć i masz z kim to zrobić – zrób to. Warto!
Tomek Socha